Wiało 5, a po południu i pod mostem miało nawet być lepiej.
Przećwiczyłyśmy podejście do kei, bo Pan Bosman odradzał ćwiczenie podejście do człowieka, zgubimy kapok.
Chlapało, przechylało. Lotopałanka, która głównie sterowała miała już dość rogatnicy, którą znała tylko z nazwy i mojego twierdzenia, że taki rodzaj steru wyginął, bo ostani raz go widziałam 85 roku. Robiłyśmy ostatnią rundkę, i już miałyśmy wracać do portu, gdy zobaczyłyśmy interesujący czarny kształt na wodzie.
Co to jest? Z daleka nie było widać.
Podejscie do człowieka .. tylko jak?
Nasza omega przy tym wietrze zapierdala z ogromną prędkością, po zawietrznej jest maszt i żagle przewroconej łodki - zaplącze się lub coś zniszczę. Po nawietrznej rozjadę Tatę, zgniotę córkę. Cuma za krótka i za słaba.
Po 4 rundce, zrzuciłyśmy foka i udało się rzucić Tacie szoty.
Tata: - jestem już zmeczony, wdrapię się do was na łódkę, - i przypłynął do nas z niezaknagowaną liną. Hipotermia.
Córka zrobiła się jeszcze bielsza. Tata rzucił szota i wrócił.
Popłynęłyśmy po pomoc do motorówki optymistów, bo nie miałyśmy nr telefonu ani do Wopru, ani do Bosmana. I spowrotem z pomocą. Wyłowiłyśmy plecak.
Potem już w porcie okazało się, że Tata nie był tata tylko instruktorem, i ćwiczył Córkę tzn kursantkę, która ma zostać instruktorem. Shit happen.
Bosman: - Omega nie wybacza błędów, kabinówka - tak. Byłyście jedyną łódką, która udzieliła pomocy. Nikt się nie ruszył, a pływało tyle kabinówek z silnikiem.
Po takich atrakcjach siadłyśmy na kocyku wypić herbatkę. Przypłynęła omega z Mamami optymistów.
Mama: - Czy to wy się wywróciłyście i teraz czekacie na łodkę?
Łom Łumen: Nas Bohaterów!!!! My ratowałyśmy.
Widać wyglądałyśmy na totalnych lamerów, więc wyjęłyśmy folder Dziwnej i kubeczki - cegiełki.
Dziś dostałam takie zdjęcie.
Druga myśl jest taka: sama nauczę Lotopałankę i Łom Łumen na żeglarza. Shit just got real.