zniknęła.
W sumie nie była to moja drabina, tylko Mariny, więc miała PRAWO zniknąć. Ale jak wiadomo nic nie dzieje sie przypadkiem. Nie wiem kto mnie pozbawił mojej ulubionej drabiny czy Marina, czy przysłowiowa Wieś (nomenklatura Prezesa JPbezII) bo była cholernie ciężka, żeliwna - jedna osoba nie dawała jej rady. Stawiając ją ze Stachem przy burcie zataczaliśmy się jak w kreskówce, ziuuuup, ziuuuup. Używałam jej z radością prawie przez 3 lata z małymi wyjątkami.
Nasza żeglarska koleżanka Ewunia, która jest wiedźmą czyli kobieta wiedzącą i joginko-buddystko-słowianko energetyczną kobietą i magiczna, mieszka w miejscu Pierwotnia, Pierwtne Ja, czy PierwiotnJa, zaprasza dziewczyny na Słowiańską gimnastykę.
Ja! Tak Ja, nie pierwotne tylko dziwne, zapraszałam koleżanki na Dziwną Gimnastykę, której podstawą była owa drabina.
Gimnastyka leciała mniej wiecej tak: z wiaderkiem w górę, z pełnym wiaderkiem w dół, z diaksem w górę, z kablem do prądu w dół, i znowu w górę, wyżej kolanko, wyżej kolanko, hop nóżka, wyżej kolanko, bo w drabnie brakuje jednego szczebla, na pokład balansujemy - brak relingów i tak sto powtórzeń. Ćwiczenia przy okazji.
Drabino, będzie mi ciebie brakowało
Tu będzie bardzo krótki film. Kiedyś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz